Rumunia znajdowała się na mojej liście miejsc do odwiedzenia od dawna. Kiedy więc znajomi z pracy zaproponowali na rowerowy wyjazd ten właśnie kierunek, nie zastanawiałem się długo. Szczególnie, że Paweł i Tomek to doświadczeni długodystansowcy.
Nie będę się rozpisywał na temat przebiegu trasy, bo ją można prześledzić na dołączonej mapce. Chciałbym natomiast poświęcić kilka akapitów na weryfikację stereotypów, z jakimi wyruszyliśmy w tę podróż.
Przygotowując się do wyjazdu sięgałem po różne opinie i wskazówki na blogach oraz wśród znajomych, którzy odwiedzili ten kraj z rowerem. Chyba najczęściej powtarzała się opinia, że drogi są tragiczne, a Rumuni jeżdżą jak szaleni, co w efekcie każe rowerzystom obawiać się o swoje życie. Inne teorie mówiły, że jeśli jakimś cudem nie zginiemy na drogach to na pewno zagryzą nas tamtejsze psy, a na gościnność Rumunów nie mamy co liczyć, bo Rumun i Rom to właściwie to samo.
Czy to się potwierdziło?
Zabiją cię… na drogach
No dobra, tutaj jednak trochę wtrącę o przebiegu trasy. Nie analizowaliśmy trasy jakoś bardzo dogłębnie, więc ostatecznie zaliczyliśmy cały wachlarz różnych rodzajów nawierzchni i typów dróg. Były wśród nich strome, kręte podjazdy po niezbyt ruchliwych górskich drogach z Trasą Transfogarską na czele. Zdarzały się niestety też etapy, podczas których nie dało się uniknąć jazdy razem z TIRami czy pędzącymi samochodami.
Próbując uciekać, odbijaliśmy czasem na szutrowe i kamieniste drogi z czym osobiście ciężko było mi się mierzyć na oponach, które pomimo, że szutrowe były jednak dość wąskie, bo o szerokości zaledwie 30mm. Reszta ekipy lepiej przygotowała się na takie okoliczności, więc tylko ja co jakiś czas ciąłem gumy. W efekcie tempo okazało się być bardzo ślimacze i koniec końców i tak musieliśmy wracać na ruchliwe krajówki.
Mimo wszystko, poruszając się tamtejszych drogach czułem, że kierowcy brali nas pod uwagę jako współuczestników ruchu. W miarę możliwości omijali nas i nie wpychali się na trzeciego. Zdarzało się też, choć nie nagminnie, że sygnalizowali swoją obecność trąbieniem, co mogło być irytujące dla kogoś, kto do tego nie przywykł.
Zagryzą was watahy dzikich psów
Przed wyjazdem spotykaliśmy się również z ostrzeżeniami dotyczącymi bezpańskich psów. Rzeczywiście zdarzało nam się trafić na watahy, ale na szczęście nie liczyły one więcej niż kilka małych piesków. Na całej trasie mieliśmy jedną sytuację, w której faktycznie całkiem spory i groźnie zachowujący się pies do nas wybiegł. Na szczęście na straszeniu się skończyło i obyło się bez użycia gazu obronnego.
Nie licz na gościnność
Czy Rumuni są gościnni? Ciężko stwierdzić, bo chyba za szybko przemknęliśmy niezauważeni. Sami w sobie nie byliśmy dla Rumunów niczym niezwykłym – po prostu jednymi z wielu rowerzystów i to w dodatku również z Europy. Nie wzbudzaliśmy większej ciekawości, więc tych interakcji było po prostu mało, a sami również ich nie generowaliśmy.
Niestety o Rumunii myśli się często jak o jakimś niezamożnym i umiejscowionym na końcu „naszej części Świata” kraju, gdzie pojawienie się odważnego podróżnika to wydarzenie co najmniej na skalę wioski albo gminy. Nie jest to prawda, tak więc nikt nie rzucił się nam do stóp, oferując spanie, jedzenie, czy biesiadę z okazji “zstąpienia” zachodnich panów na rowerach na ziemie rumuńskie.
Spotkałeś tych Romanów, Romunów, czy Romów?
Na poważnie lub na żarty, po powrocie wiele osób mnie o to pytało. Choć nazwa kraju (ang. Romania) może wywoływać pewne skojarzenia z grupą etniczną Romów – zbieżność nazw jest tu raczej przypadkowa. Faktem jednak jest, że wśród krajów europejskich, w Rumunii zamieszkuje ich całkiem spory procent i to pewnie dodatkowo przyczynia się do takich pomyłek. Tak, czy inaczej – czy kraj ten jest opanowany przez tenże koczowniczy lud? Ja nie odniosłem takiego wrażenia.
Spotkaliśmy się natomiast z ciekawym zwyczajem grillowania, piknikowania lub po prostu przesiadywania grup ludzi przy drogach. Na pierwszy rzut oka wyglądało to właśnie jak pozostałość po koczowniczych zwyczajach owej grupy etnicznej, ale tej zagadki nie udało nam się rozwiązać.
Podsumowując, Rumunia zaskoczyła mnie swoją europejskością, cokolwiek to znaczy. Myślę, że nawet te zestawienia, których się tutaj dopuściłem są trochę nie na miejscu i przypominają stereotypy o Polakach kradnących samochody na zachodzie. To piękny, rozwijający się kraj z dobrze wyedukowanym narodem. Nie ma problemu z komunikacją po angielsku, tanim dostępem do internetu, czy płatnością kartą nawet w malutkich wioskowych sklepikach. Rumunia ma do zaoferowania przyrodę i krajobrazy, których próżno szukać u nas. To jeden z tych krajów, do których mam ochotę wracać. Jedźcie zobaczyć sami! Ja na pewno wrócę.